Eko moimi oczami
Dla każdego ucznia, który zaczyna przygodę z I SLO Eko jest czymś co było poruszane na rozmowach z kolegami i koleżankami, ale nie do końca wiadomo co to jest. Sam mogłem się o tym przekonać kiedy na tydzień przed naszym wyjazdem, każdy był wielce podekscytowany. Jednak jeśli popytać osób z mojej klasy czym właściwie charakteryzuje się ten wyjazd połowa osób nie umiała powiedzieć nic co powiększyłoby moją wiedzę na ten temat chodźmy troszeczkę. Jedyna informacja jakiej byłem pewien to miejsce pobytu, ponieważ sprawdziłem to u kolegów ze starszych klas. Wydaje mi się, że większość osób była w takiej sytuacji. Jednak brak świadomości po co jedziemy był ciekawym aspektem tego wyjazdu.
Co roku pierwsze klasy jeździły na dwa Eko, Normalne i rowerowe. Jednak w tym roku, jako że dyrektorka uznała rocznik niżej za zbyt młody żeby jechać, pojechały tylko klasy z dziećmi, które ukończyły gimnazjum. Niektórzy uczniowie byli wielce zawiedzeni takim obrotem spraw, bo przecież „każdy o Eko słyszał i każdy by chciał pojechać”. Nie dotknęło to na szczęście mojego rocznika, więc byłem w stanie doświadczyć z pierwszej osoby jak wygląda ten słynny wyjazd.
Eko zaczęło się dosyć przykrą dla niektórych niespodzianką. Telefony, czyli uzależnienie każdego nastolatka, zostały nam zabrane już przed wyjazdem. Dla mnie nie było aż tak dużej różnicy aczkolwiek widziałem rozpacz na twarzach niektórych osób gdy musiały oddać swoje „maleństwo”. Jechaliśmy cztery godziny, lecz czekała nas przesiadka pod Białymstokiem w pociąg, który zawiózł nas kilka kilometrów za miejsce gdzie finalnie mieliśmy spać. Wyruszyliśmy, więc z torbami ze stacji i w połowie spotkaliśmy się z „instruktorami”. Oni zabrali nas na łąkę obok strumyczka gdzie podzieliliśmy się na grupy i zaczęliśmy łapać nasze pierwsze okazy. Grupy były sześcioosobowe i zostały nazwane po znaleziskach jakich mieliśmy przez następne 3 dni szukać. Grzyby, rośliny, kręgowce, bezkręgowce i mikroby to pięć grup, które utworzyły się pod względem preferencji, kto chciał czego szukać. Ja przydzieliłem siebie do grupy roślin. Po tym postoju, poszliśmy do miejsca gdzie mieliśmy spać. Jedyną rzeczą, którą znałem było miejsce pobytu, Machnacz. Wiedziałem też, że będziemy spać w stodole. Nie widziałem jednak, że nie będzie ona ogrzewana. Zostałem całkiem mocno zaskoczony tym i gdy wszedłem do stodoły wiedziałem, że noce będą nie do wytrzymania. Dostaliśmy chwilę na rozpakowanie się i zostaliśmy zawołani na objaśnienia czynności jakie trzeba wykonywać by wszystko zostało w jak najlepszym porządku. Było pięć stacji, jedna na każdą grupę. Zmywanie, ścinanie drewna, gotowanie, przynoszenie wody i sprzątanie wewnątrz domu. Wszystkie czynności były wykonywane na zmianę. Każda grupa wykonywała swoje zadanie od momentu, w którym wszyscy zjedli śniadanie do tego samego momentu następnego dnia. Po przyjeździe wszyscy byli zmęczeni, ale nie zwalniało to od pracy. Po kolacji od razu położyliśmy się do łóżek.
Następnego dnia wyruszyliśmy w las, gdzie nie działo się za wiele gdyż słuchaliśmy tylko naszych przewodników, Grzesia lub Gabiego i zbieraliśmy okazy do naszych późniejszych prezentacji. Ten dzień był jednym z nudniejszych na wyjeździe i dlatego większość osób uznała go za lekko nudnawy i tylko czekali na jego koniec.
Trzeci dzień był o wiele ciekawszy niż drugi. Mimo, że do godziny szesnastej szlajaliśmy się po lesie, gdy skończyliśmy czekała na nas nagroda w postaci kiełbasek i bułeczek przy ognisku. Kiedy skończyliśmy jeść i zgasiliśmy ogień. Grześ wyprowadził nas znowu w las. Mniej więcej wiedzieliśmy czego można się spodziewać bo inne grupy wróciły z mokrymi i trochę śmierdzącymi butami. Gdy dotarliśmy do skraju lasku nasze obawy okazały się prawdą. Musieliśmy przeprawić się przez gigantyczne bagna. Personalnie miałem trochę doświadczenia, ponieważ byłem trzy razy na obozie survivalowym gdzie również musieliśmy przeprawić się przez bagno. Niemniej jednak nawet u mnie nie obeszło się bez mokrych i śmierdzących butów. Wróciliśmy do chaty źli i zziębnięci. Na szczęście czekała tam na nas ciepła kolacja i herbata. Czekała nas jeszcze jedna z pozoru zła informacja. Jutro musieliśmy wstać o szóstej rano i wyruszyć w las na grę terenową. Wtedy nie wiedzieliśmy jakie to będzie wspaniałe.
Zostaliśmy obudzeni w nienajlepszych nastrojach z powodu tak wczesnej godziny. Dostaliśmy mapę, telefony na wszelki wypadek oraz teczkę z zadaniami, które mieliśmy wykonać. Był to najlepszy dzień tego wyjazdu. Chodziliśmy lasach, łąkach i wsiach wykonując zadania. Nasza grupa, mimo że nie ukończyła wszystkich zadań świetnie się bawiła. Z resztą grup było bardzo podobnie jednak one nie miały szczęścia na trafienie na jakikolwiek sklep, kiedy my trafiliśmy na dwa. Był to też czas na zebranie większości naszych okazów by zaprezentować je w niedzielę. Niestety po tak dobrym dniu musiały nastąpić gorsze.
Następne dwa dni spędziliśmy się na przygotowaniach do niedzielnych prezentacji. Wszyscy chcieliby odpuścić sobie te prezentacje, ale od tego zależało nasze zaliczenie z biologii, więc należało coś przygotować. Praca szła mozolnie i nie widzieliśmy końca, a moment prezentacji zbliżał się nieubłaganie. Na szczęście wszyscy wyrobili się na czas. Na pokazach można było oglądać znaleziska każdej z grup jak i posłuchać jakichś ciekawostek o danym zwierzęciu, roślinie czy grzybie. Po prezentacjach nadszedł czas na pakowanie i gdy spojrzałem na miny osób z klasy zobaczyłem gorycz, że wyjazd tak szybko się kończy. Zmiana z pesymistycznego spojrzenia w Warszawie do tęsknoty za miejscem, z którego jeszcze się nie wyjechało. Mi też zrobiło się przykro na myśl, że już jutro będę musiał wracać do domu.
Następnego dnia obudziliśmy się wcześnie i zjedliśmy szybko śniadanie by zdążyć spakować ostatnie rzeczy i wyruszyć do Warszawy. Grześ i Gabi mieli na koniec kilka ciepłych słów do powiedzenia, wtedy dotarło do mnie tak naprawdę, że to już koniec. Dowlekliśmy się smutnych nastrojach do stacji gdzie od ekipy naszych przewodników dostaliśmy czekoladę i oranżadę w nagrodę za świetne Eko. Byliśmy dumni z siebie, że wytrzymaliśmy w dziczy w tym samym gronie przez kilka dni. Niektórzy byli dumni z tego, że wytrzymali „tak długi czas” bez telefonu. Pomysł z zabraniem telefonów był świetny. Uważam, że to zbliżyło nas najbardziej jako klasę. Zasada ta powinna być zawsze praktykowana, mimo tego że czasami brakło mi moich słuchawek i cichej muzyki w uszach to i tak myślę, że bez tego pomysłu nic by się nie udało.
Dzięki temu wyjazdowi zacząłem bardziej doceniać rzeczy, które wydawały mi się naturalne dla cywilizowanego świata i że każdy je posiada. Bieżąca woda czy ogrzewanie to były dla mnie podstawowe rzeczy bez, których nie da się żyć. A jednak da się. Eko zmienia ludzi na różne sposoby, ale nie ma zmiany po tym wyjeździe, która by komuś wyszła na złe. Nie znam nikogo komu wyjazd na Eko nie pomógł choć trochę. Dziękuję, że miałem okazje uczestniczyć w czymś tak wspaniałym.